30 stycznia 2015

Prolog

Wiedziałam, że skoro rok nie rozpoczyna się dla mnie dobrze – wcale lepiej się nie skończy. Mieliśmy już wrzesień, a ja wróciłam właśnie do domu z kolejnym, uwalonym egzaminem. To nie mogło się tak skończyć. Próbowałam kłócić się z profesorem, tłumaczyć, że jeśli teraz mnie nie przepuści, będę miała cały rok studiów w plecy. Czy się przejął? Ani trochę. Nie należał do ludzi wyrozumiałych. Stary dziad, który zapomniał jak sam był studentem.
Poprawiłam torbę, która nieustannie zsuwała mi się z ramienia. Czekało mnie teraz dwadzieścia minut wędrówki do pracy. Na samą myśl, że przez najbliższy rok to będzie moja codzienność, robi mi się niedobrze. Nie tak to sobie wyobrażałam. Miałam ukończyć tą fizjoterapię i wyjechać z Rzeszowa najdalej jak tylko się da. Najlepiej gdzieś za granicę.
Drgnęłam niespokojnie, kiedy nade mną rozległ się pierwszy pomruk burzy. Oczywiście nie zabrałam ze sobą parasola, więc pozostała mi jedynie modlitwa o to, by dotrzeć do pracy przed oberwaniem chmury. A przecież przez ostatnie dni nasze miasto potężne ulewy nawiedzały praktycznie non-stop. Idąc chodnikiem musiałam poruszać się slalomem między kałużami. Przeklinałam cicho pod nosem za każdym razem, gdy nieuważny kierowca o mały włos nie chlapał mnie brudną wodą. No trudno. W tym roku nie istniało dla mnie coś takiego jak „limit pecha”. On był wszechobecny i gdyby trafił we mnie piorun, jakoś wcale by mnie to nie zaskoczyło. Chociaż przyznam, że niejako odetchnęłam z ulgą na widok galerii handlowej, przy której mieściła się moja restauracja.
To były ostatnie światła. Skrzyżowanie, na którym przejście na czerwonym wiązało się z popełnieniem samobójczego aktu. Nie chciałam ryzykować, chociaż dochodziła godzina osiemnasta, a ruch o tej porze praktycznie był równy zeru. Czerwone to czerwone. Może mi się w życiu nie powodzi, ale byłam zdecydowanie za młoda by umierać. I to jeszcze w tak głupi sposób.
Pierwsze krople deszczu opadły na moje odsłonięte przedramiona. Poganiałam w myślach światła, ale wyglądało na to, że czeka perfidnie na rozpoczęcie ulewy. A przecież widziałam przed sobą już drzwi do restauracji. Od klimatyzowanego pomieszczenia dzieliło mnie sto metrów. Może trochę więcej. Rozejrzałam się uważnie. Prawo, lewo, prawo. Żaden samochód nie znalazł się w zasięgu mojego wzroku, więc było względnie bezpiecznie.
Kolejny grzmot i krople deszczu. Niespokojnie przeskakiwałam z nogi na nogę.
- Dobra, raz się żyje – mruknęłam pod nosem, wchodząc na przejście dla pieszych pomimo czerwonego światła.
Poszło dość szybko i rzeczywiście, bez problemu. Już miałam skakać z radości, gdy zza zakrętu, z piskiem opon wyjechał samochód. Pewnie gdybym trenowała lekkoatletykę i biegi na krótkie dystanse, ominąłby mnie ten cały koszmar. Niestety sportowiec był ze mnie marny, a kondycja była w opłakanym stanie. To pewnie przez te wszystkie papierosy wypalone przed lub po zajęciach. Koniec końców niemalże cała zawartość kałuży znalazła się na mnie, a kierowca nie zdobył się na żaden ludzki odruch. Nie zatrzymał się, nie przeprosił. Ot pojechał w siną dal i tyle go widziałam. Nie zdążyłam nawet zapamiętać numerów rejestracyjnych, więc wyglądało na to, iż ujdzie mu to na sucho.
Zaśmiałam się pod nosem. Ba, wybuchłam po chwili tak histerycznym śmiechem, że jakaś staruszka przechodząca obok ze swoim małym pinczerkiem spojrzała na mnie krzywo. No ale jak mogłam pomyśleć, że temu kierowcy ujdzie coś na sucho, kiedy ja byłam przemoczona?!
- Brawo Kowalczyk, tylko ty mogłaś dokonać takiego porównania – westchnęłam, próbując zebrać do kupy resztki swojej godności.
Wchodząc na parking restauracji zupełnie zapomniałam o zdrowym rozsądku, zbytnio przejęta tym, jak tragicznie muszę teraz wyglądać. Dopiero zderzenie z czymś ciepłym sprowadziło mnie na ziemię. Zerknęłam w orzechowe oczy, a następnie spojrzałam na ziemię, gdzie leżały resztki posiłku owego osobnika. Jęknęłam cicho. Problemów ciąg dalszy, co?
- Wszystko w porządku? – Zapytał chłopak łamaną polszczyzną. Niepewnie skinęłam głową. Zatkało mnie. Jego jedzenie właśnie mieszało się z deszczem, a on się pyta czy wszystko ze mną okej? – Mogę jakoś pomóc?
Chyba faktycznie musiałam źle wyglądać, ale mimo wszystko uśmiechnęłam się i pokręciłam przecząco głową. Wskazałam palcem na jego zakupy.
- Chyba powinnam się jakoś odwdzięczyć.
- To nic takiego. – Wzruszył obojętnie ramionami, uśmiechając się przy tym czarująco. – I tak nie byłem głodny. Ale jeśli podasz mi swój numer telefonu to myślę, że o wszystkim zapomnę.
Niewiele myśląc podałam szybko cyfry, jeszcze raz przeprosiłam, a następnie wbiegłam szybko do restauracji.

Chwilę później ulewa rozszalała się na dobre.

_______________________________________________________
Ja chyba oszalałam, ale przychodzę z tym opowiadaniem do Was.
Kolejne. Jeszcze bardziej osobiste niż poprzednie.
Zapraszam do czytania i komentowania :)
Enjoy, Kaś!