26 lutego 2015

Rozdział 3

Siedziałam wyprostowana, beznamiętnie wpatrzona w kubek, w którym kiedyś znajdowała się kawa. Moje życie stało się zbyt monotonne. Poranna kawa, praca, dom. I tak w kółko. Teraz natomiast miałam kilka dni wolnego oraz zero pomysłu, jak ten czas wykorzystać. Powinnam odwiedzić stajnię, ale co poza tym? Nie było w Rzeszowie już znajomych, z którymi chciałabym spędzić wieczór. Wszyscy rozjechali się do innych miast lub po prostu wrócili do domu. Przeglądanie stron internetowych znudziło mi się już po dziesięciu minutach.
Monotonną ciszę w mieszkaniu przerwał dzwonek do drzwi. Zdecydowanie nie spodziewałam się gości, ani tym bardziej listonosza. Blond włosy dość szybko ogarnęłam w niedbały kok, a dłonią starłam resztki snu z twarzy. Mówią, że przezorny zawsze ubezpieczony, więc zerknęłam przez wizjer kogo tam niesie. Westchnęłam cicho, opierając czoło o drzwi. Coś głęboko we mnie krzyczało, że nie powinnam otwierać. Lepiej zakończyć ten rozdział zanim na dobre się rozpoczął. Ale czy ja kiedyś posłuchałam głosu rozsądku?
- Cześć – miałam nadzieję, że zabrzmiało to odpowiednio obojętnie.
- Nie odzywałaś się, więc pomyślałem… - urwał. - Przepraszam.
- Oj Niko, wchodź do środka.
Nie mogłam mu pozwolić przecież by stał na korytarzu z miną zbitego psa. Jako, że moja lodówka praktycznie świeciła pustkami, zaproponować mogłam jedynie pizzę na dowóz. Odmówił grzecznie, dosiadając się do mojego pustego kubka. Sumienie go gryzło, a moja silna wola mogła za krótką chwilę okazać się nie taka zaraz silna.
- Przepraszam Lilka, no. Byłem zły. Przez cały mecz zastanawiałem się tylko nad tym, co mogło się tobie stać.
- Znałeś mnie od tygodnia…
- A jakie to ma znaczenie? – Zapytał tak szczerze, że aż dziwne. – Napisałaś mi wiadomość, ale odczytałem ją dopiero po meczu, a do tego czasu…
Machnęłam ręką na znak by przestał mówić. To wszystko działo się za szybko nawet jak dla mnie. Po pierwsze: nikogo nie szukałam, chociaż moje myśli czasem mogły temu przeczyć. Po drugie: Nikolay był przesympatycznym facetem, ale Krzysiek miał trochę racji. Raczej średni z niego kandydat na faceta. MOJEGO faceta. Po trzecie: po co się przywiązywać do kogoś, kto pewnie pozna mnie bliżej i zniknie? Z drugiej strony, przecież nie mogłam być sama do końca życia.
Podniosłam się z krzesła, by wstawić kolejną porcję wody na kawę. Z szafki wygrzebałam ostatnią paczkę ciasteczek. Przecież nie mogłam pozwolić na to by mój gość poczuł się niemile widziany. W prawdzie powinnam wystawić go za drzwi, ale przecież przyszedł przeprosić, a ja nie byłam w nastroju do choćby najmniejszej kłótni.
- Pójdziesz dzisiaj ze mną na urodziny Paula?
A kim, do cholery, jest Paul?
- Chyba nie jestem w nastroju – odpowiedziałam. Nawet przekonująco. – Do tego jutro powinnam stawić się z rana w pracy.
Kolejna porcja kłamstw, ale przecież Nikolay nie mógł być na tyle zdesperowany, by dzwonić i sprawdzać mój grafik. Do tego obowiązuje ustawa o ochronie danych osobowych, więc z mojej restauracji wyszedłby zapewne z niczym. Nie da się jednak zaprzeczyć, iż nie czułam się najlepiej z tym oszukiwaniem. Nikolay chciał przecież dobrze. Przyszedł, przeprosił, a nawet wyszedł z jakąś inicjatywą. Do tej pory we wszystkich damsko-męskich relacjach to raczej ja byłam tą, która musiała się kajać.
- Wiem, że jutro masz wolne. Pojutrze również – oznajmił po chwili Bułgar z obezwładniającym uśmiechem. – Te twoje koleżanki z pracy to dosyć rozmowne są.
Czarodziej! Jak babcię kocham, to ten typ, który zawsze dostanie to, co chce. Wystarczy pokazać białe ząbki, zrobić oczy kota ze Shreka oraz powiedzieć coś łamaną polszczyzną i proszę. Mruknęłam więc pod nosem o ponownej lekcji na temat udostępniania poufnych danych osobowych, czego Nikolay już nie odważył się skomentować.
- Gdzie i o której? – Zapytałam z rezygnacją, zalewając kawę wrzątkiem. – W co mam się ubrać?
- Nawet w dresie będzie idealnie. Idziemy o dwudziestej do tego nowego klubu przy Podpromiu. Nazwy nie pamiętam, ale mogę po ciebie wpaść.
Z tego co zdążyłam się zorientować, Penchev mieszkał na drugim końcu Rzeszowa, więc jego podróże w tę i z powrotem nie miały najmniejszego sensu. Zasugerowałam, że powinniśmy spotkać się przed wejściem do klubu. Oczywiście spotkało się to ze sprzeciwem, bo dama nie powinna sama późną porą włóczyć się po mieście. Ale żadna ze mnie dama, a o godzinie dwudziestej w Rzeszowie nie jest wcale tak niebezpiecznie, jak to przedstawiał. Poza tym nie mógł być wygranym tego wieczora. Skoro już zgodziłam się pójść na tą imprezę, to powinnam móc dotrzeć na nią w sposób, jaki sama uważałam za odpowiedni.
- A z tym dresem, to żartowałem – odezwał się Pan Oczywisty, zbierając się do wyjścia. – Dobrze wiem, że masz w szafie jakąś kieckę.
Czy on na poważnie zaczął się obawiać, że przyjdę w tym wytartym dresie? Krępuję się w nim wyjść wyrzucić śmieci.
Moją wielką szafę otworzyłam na oścież, by mieć lepszy widok na jej zawartość. Chyba powinnam zabrać się wreszcie za porządki. Większości z tych ciuchów nie miałam na sobie od ładnych kilku miesięcy. Skoro jednak miałam dwie godziny na doprowadzenie się do jako-takiego stanu, zostałam zmuszona do porzucenia tego ambitnego planu. Sukienka na ten wieczór miała być zwykła. Najlepiej czarna. Taką też znalazłam na jednym z ostatnich wieszaków, które przeglądałam. Do tego równie czarne koturny i zakolanówki. To nie mogło wyglądać źle.
Muzykę w głośnikach podkręciłam praktycznie do oporu. Nie lubiłam na co dzień bawić się w robienie kresek na powiekach oraz nakładanie nieco większej ilości podkładu na policzki, ale te urodziny wymagały chyba specjalnego podejścia. Brałam się właśnie za eyeliner, kiedy w lustrze dostrzegłam ledwie zauważalny ruch. Zamarłam. Czy to możliwe, że zapomniałam zamknąć za Niko drzwi? Właściwie do mojego pasma nieszczęść chyba brakowało tylko napaści oraz włamania. Można też wszystko załatwić za jednym razem.
- Lilka! Wróciłam!
- Zośka, czy ja mam przez ciebie zawału dostać? – Warknęłam na przyjaciółkę, która rzucała właśnie swoje torby na podłogę w salonie. – Jak to: wróciłaś?
- Oficjalnie nie mam już faceta, a Kraków to nie miasto dla mnie. Wolę mały, ale kochany Rzeszów.
Jeśli Zośka nie ma ochoty rozwinąć tematu, to lepiej nie drążyć. Tego przynajmniej nauczyłam się w ciągu ostatnich trzech lat. Równie dobrze mogłam zadzwonić do Pawła i zapytać, co tak właściwie się stało, ale to nie była odpowiednia pora na tego typu podchody.
- Liluś moja kochana, czy ty wybierasz się na randkę? - Nic nie umknie bystrej Zosi. – Kto to? Porządny? Nie w stylu tego twojego Jakuba?
Pokręciłam głową z politowaniem i streściłam w telegraficznym skrócie moje przygody z ostatnich kilku tygodni. Dodałam również, iż nie jest to żadna randka, a urodziny jednego z zawodników rzeszowskiego klubu na co przyjaciółka natychmiast poderwała się na równe nogi, by rzucić się na poszukiwanie kreacji dla siebie. Skoro już wróciła do Rzeszowa, to przecież nie mogła pozwolić bym sama prowadzała się po jakichś klubach. A już w szczególności tych nowo otwartych.

Tego wieczora w klubie odbywały się nie tylko urodziny jednego z zawodników Resovii. Nikolay zapomniał wspomnieć o rzeszowskiej inauguracji sezonu. Przed wejściem zgromadziły się tłumy kibiców (kibicek – jeśli wdawać się w szczegóły). Każdy miał nadzieję na całonocną zabawę z ulubionymi zawodnikami. Z moich informacji wynikało, że sezon ligowy rozpoczął się już przed miesiącem, więc nie pojmowałam idei urządzania takiej imprezy właśnie teraz. Przyszłam na zaproszenie specjalne. Po co przejmować się innymi drobiazgami?
- Cześć randko Nikolaya – Krzysiek przywitał się ze mną radośnie, a następnie przedstawił swoją żonę. Iwona zrobiła bardzo dobre pierwsze wrażenie i może wcale nie będę taka samotna tego wieczora. – A gdzie twój rycerz?
- Nie jestem niczyją randką, więc nie czekam na żadnego rycerza. A jeśli chodzi o Niko, to nie mam pojęcia gdzie się podziewa, ale jeśli chce być punktualny do bólu: zostało mu trzydzieści pięć sekund.
Nie byłam zaskoczona, kiedy czas płynął, a Bułgar się nie zjawiał. Zośka już od dobrych dwudziestu minut lawirowała między zebranymi w Cube i co pięć sekund wysyłała kolejne smsy opisujące zalety miejsca, w którym się znalazła. Najczęściej wspominała o tych wysokich, przystojnych oraz wysportowanych. Jeśli miała w planach upolować sobie jakiegoś, to ja byłam tą, która powinna sprowadzić ją na ziemię.
- Szczęśliwi czasu nie liczą, ale ty chyba gdzieś musiałeś zgubić swój zegarek – tymi oto słowami powitałam Bułgara, jednocześnie wspinając się jeszcze trochę na palce, by ucałować go w policzek. W tłumie nastolatek przed klubem dało się usłyszeć jęk zawodu oraz pojedyncze prychnięcia. Uniosłam brew w niemym pytaniu, które Nikolay zbył obojętnym machnięciem ręką.
Już na samym wejściu w dłonie wciśnięto nam po kieliszku szampana. Wnętrze klubu było zaskakująco przyjemne. W prawdzie czerń była dominującym kolorem, ale umiejętne połączenie z błękitem sprawiało, że potencjalny klubowicz miał ochotę zostać nieco dłużej niż pierwotnie sobie zaplanował. Jedna z hostess wskazała nam przejście do VIP roomu, gdzie zgromadziła się już większość Resoviaków. Nie byłam również zaskoczona obecnością Zośki, która wesoło plotkowała z jednym z siatkarzy.
Jak przystało na dobrze wychowanego siatkarza, Niko przedstawił mnie wszystkim kolegom oraz ich współtowarzyszkom. Większości imion nie zapamiętałam, ale liczyły się chęci oraz szczery uśmiech. Na samym końcu podeszliśmy do Paula Lotmana – drugoplanowego bohatera dzisiejszego wieczora. Całe szczęście to nie mi w udziale przypadło składanie życzeń, bo skończyłoby się na oklepanej formułce.
- Czy mógłbyś załatwić mi jakiegoś drinka? – Zapytałam, gdy wszelkie formalności mieliśmy już za sobą, a w zasięgu mojego wzroku pojawiła się Zośka. – Ja muszę z kimś porozmawiać.


Tego wieczora miałam bawić się, jak jeszcze nigdy dotąd. Po niezbyt owocnej rozmowie ze wstawioną Zosią doszłam do wniosku, że przecież nie mogę wiecznie martwić się o innych. Byłam w towarzystwie przystojnego faceta, a jego znajomi chyba mnie zaakceptowali. Kątem oka tylko obserwowałam przyjaciółkę wieszającą się na ramieniu Niemca. Mogłam już tylko modlić się o to, by nie zrobiła niczego głupiego.

13 lutego 2015

Rozdział 2

Nie miałam pojęcia w co powinnam włożyć ręce. Dwóch pracowników nie stawiło się dzisiaj na swoją zmianę, a do tego chyba pół Polski zjechało się na pierwszy mecz sezonu ligowego w Rzeszowie. Lokal praktycznie pękał w szwach. Ze świecą by szukać jakiegoś wolnego stolika w klimatyzowanym pomieszczeniu, a i w ogródku już niewiele ich pozostało. Wszyscy uwijali się jak mogli, ale nie jesteśmy cudotwórcami! Zadzwoniłam po wsparcie, ale przed ich przybyciem musiałam radzić sobie zarządzaniem w pojedynkę.
Trudno powiedzieć ile skarg ze strony gości wysłuchałam, a także ile kanapek zrobiłam. Sto, może dwieście? Bez znaczenia. Grunt, że o godzinie siedemnastej w dalszym ciągu nie mogłam opuścić stanowiska pracy, a przecież za pół godziny rozpoczynał się mecz. Nikolay miał nadzieję, że się na nim pojawię. Chociaż rozmawialiśmy dopiero od tygodnia czułam, iż chyba jednak nie chcę go zawieść. Znalazłam krótką chwilę na napisanie smsa, ale nie dostałam odpowiedzi. Z całą pewnością Bułgar myślami był przy meczu, a może już nawet rozgrzewał się na boisku. Nie mogłam czuć się winna. Miałam przecież ważniejsze sprawy na głowie. Nie mówiąc o kierowniku, który przy takim ruchu z całą pewnością nigdzie by mnie wcześniej nie puścił.
W dziesiątej godzinie pracy nie czułam już nóg. Nawet pięć minut w biurze przynosiło ukojenie i dodawało sił do dalszej pracy. A później znów to samo. Ktoś się poparzył, skaleczył, kanapka nie taka. Bez końca. Wreszcie straciłam poczucie czasu.
- Lilka, dobra robota – odezwał się kierownik, klepiąc mnie po plecach. – Całkiem dobrze sobie poradziłaś.
- Dzięki. – Uśmiechnęłam się szczerze. – Jeśli coś jeszcze trzeba pomóc, to zostanę.
Prawie podskoczyłam z radości, kiedy kierownik wręcz nakazał mi pójście do domu. Było już dawno po osiemnastej, więc nie widziałam większego sensu w wyprawie na rzeszowskie Podpromie, chociaż to zaledwie rzut beretem od mojego miejsca pracy. Padałam z nóg, a autobus akurat podjechał…

Skuliłam się na schodach w nadziei, że nikt nie zwróci na mnie uwagi. Październikowe wieczory nie należały już do najcieplejszych, a moja bluza stanowiła raczej marną osłonę przed wiatrem. Wsłuchiwałam się w krzyki kibiców. Wyglądało na to, że Resovia wygrała to spotkanie, a teraz wszyscy szli świętować. Nie mieszałam się z tym tłumem. Udało mi się jakimś cudem wytropić drzwi prowadzące na zaplecze hali. W domyśle tam właśnie powinny znajdować się szatnie zawodników, więc tymi drzwiami Resoviacy powinni wychodzić.
Po pół godzinie zaczęłam nerwowo zerkać na telefon. Niko nie odpisał na moją wiadomość, ani nie zadzwonił. Właściwie nie miał nawet takiego obowiązku. Byłam dla niego tylko koleżanką, z którą dobrze się rozmawiało. Z grzeczności zaprosił mnie na mecz. Nic więcej.
A jednak gdzieś tam w głębi zaczynało boleć, że znaczę dla niego aż tak niewiele.
Pogrążona we własnych myślach nie zauważyłam kiedy pierwsi zawodnicy zaczęli opuszczać budynek. Dopiero głośny śmiech przywrócił mnie do rzeczywistości. Może dlatego, że należał właśnie do Bułgara? Lubiłam, kiedy śmiał się tak beztrosko.
Z trudem podniosłam się z miejsca. Jednak ciężka praca nie popłaca.
- Niko, hej.
Chłopak odwrócił się w moją stronę. Za jego przykładem poszło kilku innych siatkarzy, których nie miałam przyjemności poznać. Skoro po obu stronach zapadło milczenie, postanowiłam je przerwać. Przecież nie przyszłam tutaj tylko po to by się na nich pogapić.
- Przepraszam, że nie przyszłam na mecz. Mieliśmy dzisiaj w pracy niezły kocioł i…
- Lila, nie musisz mi się tłumaczyć – odpowiedział chłodno. – Do zobaczenia.
I tyle? Siedziałam na tych schodach tyle czasu by dowiedzieć się, że wcale nie muszę mu się tłumaczyć? Zdecydowanie nie tego spodziewałam się po Bułgarze. Cóż, przynajmniej poznałam jego inną stronę. Do tej pory we własnym towarzystwie tylko żartowaliśmy, stwarzaliśmy pozory osób bez problemów. Ja sama mam ich miliony, jeśli nie miliardy. Nie mogłam spodziewać się po nim, że jest chodzącym ideałem.
Zarzuciłam torbę na ramię. Dobrze wiem, że jak gdzieś mnie nie chcą, to nie powinnam zbytnio się narzucać. W drodze na przystanek autobusowy miałam nadzieję, iż trafi mi się jeszcze jakiś transport do domu.
Nie mam pojęcia kiedy zaczęłam ocierać pierwsze łzy. Jak kretynka spoglądałam na swoją komórkę w nadziei, że dostanę jakąś wiadomość z wyjaśnieniem. Wystarczyłoby głupie przepraszam. Z kieszeni bluzy wydobyłam ostatnią chusteczkę. Chyba tylko ja mogłam tak po prostu uwierzyć, że los się odmienił.
Zauroczył mnie facet, którego poznałam przed siedmioma dniami! Gdyby nie instynkt przetrwania, pewnie już po drugim spotkaniu opowiedziałabym o swoich tragicznych przeżyciach i wyszłabym na jeszcze większą idiotkę niż przed chwilą. Nikt nie chce spotykać się z histeryczkami, które utraciły wiarę w swoją dobrą samoocenę. Nikt nie chce niańczyć dziewczyny po przejściach, bo ta najpewniej już nigdy nikomu nie zaufa. Nikt…
Przeniosłam spojrzenie z własnych trampek na czarne, sportowe Audi, które zatrzymało się w zatoczce autobusowej. Kierowca szybkim ruchem ręki zaprosił mnie do środka. Pokręciłam przecząco głową rozpoznając w nim kolegę z drużyny Niko. Co jak co, ale siatkarzy miałam na ten jeden wieczór dość.
- No wsiadaj, nic ci nie zrobię. – Parsknęłam cicho. Pewnie. Tamten też się wydawał w porządku. – Lilka, nie będę się dwa razy powtarzać. Wsiadaj, albo zaciągnę cię siłą.
Trudno mi było w to uwierzyć, ale testować też nie chciałam. Mruknęłam pod nosem adres i wlepiłam wzrok w krajobraz za oknem w nadziei, że nie będziemy rozmawiać.
- Niko nie miał nic złego na myśli – i się zaczęło. – Może jest z niego taki trochę typowy facet, ma ciężki charakter, ale w głębi duszy to ciągle nastolatek. Przez ostatnie siedem dni mówił tylko o tobie. A tak przynajmniej mi się wydaje, bo żadna inna blondyna raczej by mu w głowie nie zawróciła. Wiesz, nie jesteś w jego typie jakoś szczególnie.
- Dzięki…
- Krzysiek.
- Dzięki Krzyśku za pocieszenie.
Mężczyzna wymamrotał kilka niezrozumiałych dla mnie słów i zamilkł na ładnych kilka minut.
- Chodzi mi o to, że musisz być wyjątkowa, skoro mimo wszystko właśnie ciebie zaprosił na ten mecz. Cieszył się jak głupi, że ciebie dzisiaj zobaczy, a ty nie przyszłaś. Pewnie miałaś jakieś ważniejsze sprawy na głowie. Nie wnikam. Po prostu daj mu teraz czas. Z tego co wiem chłopak przeszedł już swoje w życiu. Chodzącym ideałem nie jest, ale nie skreślaj go od razu. Ja nie mówię, że zaraz macie ze sobą stworzyć idealną parę. Ja to bym tobie nawet odradzał, bo siatkarz to trudny materiał na faceta – dodał konspiracyjnym szeptem. – Ale materiał na przyjaciela z niego niezły.
Zatrzymaliśmy się pod spożywczym na moim osiedlu. Stąd miałam jeszcze pięć minut marszu do domu, ale lepsze to niż czekać na autobus pod Podpromiem. Chciałam na odchodne rzucić Krzyśkowi tekstem w stylu: faceci zawsze będą siebie usprawiedliwiać, ale tylko ugryzłam się w język i opuściłam przyjemnie ciepłe wnętrze samochodu.
Wiedziałam. Wiedziałam, że tak będzie! Jak tylko wyszłam na swoją wymarzoną, prostą, nieskomplikowaną niczym drogę, to zaraz znalazł się ten, który wszystko skomplikował. Z jednej strony chciałam usunąć jego numer z pamięci. Z drugiej jednak każdy zasługuje na kolejną szansę. Jakby nie patrzeć mogłam nie zostawać w pracy po godzinach i… Wróć Krajewska! Nie możesz doszukiwać się winy tylko i wyłącznie we własnym postępowaniu. Bułgar nie zachował się w porządku. To on jest odpowiedzialny za moje łzy, chociaż nie powinnam tak łatwo dać się sprowokować. Teraz lepiej.
Nie miałam siły na wieczorny prysznic. Torbę rzuciłam razem z kluczami od mieszkania na podłogę, z lodówki wyciągnęłam jogurt i owinięta kocem zasiadłam przed telewizorem. Film Władca Pierścieni: Dwie Wieże nawet komponował się z wizją mojego wieczoru. Wyłączyłam umysł. Przed moimi oczami pojawiały się tylko obrazy. Każdą część Władcy widziałam już setki razy.
Znów byłam sama w tym wielkim mieszkaniu. Tęskniłam za moją przyjaciółką, która od dobrych trzech miesięcy mieszkała ze swoim narzeczonym w Krakowie. Ruszyli do wielkiego miasta w poszukiwaniu lepszego życia. Skoro póki co nie dawała znaku życia, to pewnie nie wiodło im się najgorzej. Co jakiś czas wysyłała mi krótkie informacje dotyczące zbliżającego się ślubu.
Podciągnęłam kolana pod samą brodę. Może powinnam znaleźć sobie coś mniejszego? Kawalerka w zupełności by wystarczyła. Nie można być przez całe życie przywiązanym do jednego miejsca. Nawet jeśli jest to trzypokojowe mieszkanie z ogromnym tarasem i widokiem na Rzeszów. Powinnam zakomunikować rodzicom, że mój związek już dawno się rozsypał. Nie będzie wielkiej rodziny z gromadką maluchów. Przynajmniej jeszcze nie teraz.

Zasnęłam wtulona w poduszkę. Ostatnim, co mój umysł zdołał zarejestrować, były wibracje w telefonie. Wyglądało na to, że ktoś próbował się ze mną skontaktować, ale nie miałam siły, by ruszyć się z miejsca. Z zamkniętymi oczami odnalazłam pilota i wyłączyłam telewizor.

Ta noc znów nie należała do spokojnych.
__________________________________
Krótko, zwięźle i na temat.
Dziękuję za komentarze :*

6 lutego 2015

Rozdział 1

Snułam się po mieszkaniu opatulona w koc, szurając puchatymi kapciami. Ten dzień znów rozpoczął się od złych wiadomości. Najpierw znalazłam moją złotą rybkę pływającą w akwarium do góry dnem, a później zadzwonili z pracy błagając, bym wzięła nocną zmianę bo jednej z managerek rozchorowało się dziecko. Co miałam zrobić? Powiedzieć, że jej dziecko zupełnie mnie nie obchodzi? Może bywam zła, wredna i ogólnie rzecz biorąc niedobra, ale nie zostawiłabym kobiety w potrzebie. Z resztą nie chciałam siedzieć sama w wielkim mieszkaniu.
Zerknęłam na zegarek. Do wyjścia miałam jeszcze dwie godziny, a przerzucanie kanałów w telewizji dość szybko mi się znudziło. Piątkowe popołudnie i żadnych programów, które byłby warte mojej uwagi.
Niewiele myśląc stwierdziłam, że chyba powinnam zaryzykować wyjście na zewnątrz. Do ludzi. Lepsze to niż obserwowanie kropli deszczu spływających po szybie. Wykopałam z szafy swoje ulubione legginsy oraz tunikę. Do tego ulubione trampki. Upewniłam się jeszcze, że do torby wrzuciłam służbowe ubrania oraz parasolkę. Tym razem nie mogłam dopuścić do tego, by ulewa mnie zaskoczyła. Z całą pewnością nie znajdzie się już żaden rycerz w lśniącej zbroi. Z resztą i tamten wcale się do mnie nie odezwał. Chociaż tak właściwie na to nie liczyłam. Z moim pechem to było do przewidzenia, że się nie odezwie.
A gdyby jednak na mój telefon dotarł ten jeden, nawet krótki, sms?
Facet miał przepiękne oczy, ciepły uśmiech i wydawał się niezwykle czarujący, ale przecież był dla mnie kimś zupełnie obcym. Czy to możliwe, że ten ułamek sekundy wystarczył by się zauroczyć? Pokręciłam głową. To zdecydowanie nie było do mnie podobne. Jestem osobą o racjonalnym umyśle. Realnie patrzę na otaczający mnie świat. Tego nauczyło mnie życie. Nic nie układa się jak w bajce, czy nawet hollywoodzkim filmie. Nie wszystko musi kończyć się szczęśliwie.
Zbyt wiele myśli zaczynało kłębić się w mojej głowie. Nie mogłam sobie pozwolić na to, by zwariować. Znowu. Wystarczy, że przez ostatnie cztery miesiące odwiedzałam gabinet sympatycznego pana psychologa, który utwierdzał mnie w przekonaniu, iż jestem coś warta. Uczulił mnie również na wpadnie w stany depresyjne oraz melancholijne. Co potrafiło odciągnąć mnie od ponurych myśli? Muzyka. Chyba nie znam lepszego lekarstwa.
Idąc przez park jak zwykle skupiłam się na podziwianiu biegaczy. Oczywiście obu płci, bo to nie o wygląd wcale chodziło, a o ambicje. Deszcz, słońce. Mróz, upał. Regularnie w tym miejscu widywałam tych samych ludzi, którzy biegli przed siebie bez celu. Próbowałam kiedyś zacząć uprawiać jakiś sport, ale w tej kwestii mam nie tylko dwie lewe ręce, ale i nogi. W piłce nożnej nie potrafiłam trafić do bramki, w czasie jednego meczu siatkówki wybiłam sobie dwa palce. Dalej próbować nie chciałam, ale zostałam zmuszona przez przyjaciółkę – zawziętą koniarę. Okazało się, iż jednak mam jakiś talent! Może nie będę uprawiać tego sportu wyczynowo, ale dla własnej przyjemności jak najbardziej. Kiedy jednak warunki atmosferyczne nie sprzyjały, nie kwapiłam się do odwiedzin w stajni. Nawet jeśli mieliśmy krytą halę, gdzie było całkiem ciepło i przyjemnie. A oni? Nie przejmują się kałużami. Biegają. Złoty medal za wytrwałość!
- Pani kochana, weź mnie ratuj! – Przed moją skromną osobą zjawił się zasapany mężczyzna. Na oko jakieś dwa metry, wysportowany o raczej rozbawionym spojrzeniu. – Oni mnie wykończą!
- Przepraszam, spieszę się – mruknęłam, próbując go wyminąć.
- Ale no proszę, musi mi pani pomóc – jęczał, chwytając mnie delikatnie za ramiona. Powinnam już zacząć krzyczeć? – Czasem dama może uratować kogoś z opresji, prawda?
- Eee…
Nie popisałam się elokwencją, ale co miałam zrobić, kiedy chwilę później dwóch wielkoludów zaczęło ganiać się dookoła mnie? Po kilku bezowocnych próbach uwolnienia się od nich dałam za wygraną. Zaczęłam łączyć ze sobą fakty. Te same dresy, wysocy, logo również skądś kojarzyłam. Ach, siatkarze z naszego lokalnego klubu! Ponoć z nich nie byle jakie gwiazdy, ale w tej chwili zachowywali się jak dzieci. Może to nadmiar testosteronu tak działa?
- Panowie, może zaprezentujecie poziom wyższy niż pięciolatka? – Odezwał się trzeci męski głos. – Dajcie pani spokój, pewnie się gdzieś spieszy.
- Najpierw niech rozstrzygnie, czy Piotrusiowi należy się kąpiel w strumieniu.
Brunet chwycił swojego kolegę za bluzę i ustawił przede mną. Wpatrywałam się w nich z głupim wyrazem twarzy. Próbowałam wyjąkać, że istotnie trochę spieszę się do pracy, ale panowie i tak mnie przekrzykiwali. Rozłożyłam bezradnie ręce, próbując znaleźć wsparcie wśród ich kolegów. Przyglądałam się ich twarzom w poszukiwaniu pomocy, kiedy nagle odpowiedź przyszła sama.
- Tak, wrzucić go do strumienia – wyrzuciłam szybko. – Przepraszam, muszę już iść.
Ponownie umieściłam słuchawki w uszach i ruszyłam przed siebie, nucąc piosenkę z playlisty. Chyba pierwszy raz od dłuższego czasu nie marzyłam o niczym tak bardzo, jak o znalezieniu się na zapleczu restauracji. Dotknęłam rozpalonych policzków. Miałam nadzieję, że rumieńce nie były zbytnio widoczne.
Pisnęłam cicho, kiedy przede mną znów wyrósł jeden z tych siatkarzy. Zagryzłam nerwowo dolną wargę, chwytając się przy tym za serce.
- Ale… Ty… Masz… Tempo… - wyszeptał, próbując między każdym słowem złapać oddech. Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. – Wołałem, ale… Chyba nie słyszałaś…
Wskazał na białe słuchawki mojego iPoda. Wzruszyłam obojętnie ramionami.
- Mówiłam przecież, że się spieszę.
- Aż tak?!
- Za chwilę będę spóźniona. – Kłamstwo rzecz zła, acz konieczna. – Wybacz.
- To ja przepraszam, że nie zadzwoniłem.
Zamurowało mnie. Co ten człowiek? Dostał mój numer przed dwoma tygodniami. To ja byłam mu właściwie winna jedzenie. Nie miał powodu by chcieć do mnie zadzwonić. Poza tym byłam zwykłą, niczym niewyróżniającą się dziewczyną. Nawet nie interesowałam się siatkówką. Nie byłam na ani jednym meczu. Po prostu nie należałam do tego środowiska, a on pewnie do mojego. Z resztą, niepotrzebnie zaszłam myślami aż tak daleko. Jeszcze nie było żadnej randki i pewnie nie będzie.
- Może dasz się zaprosić dzisiaj na kolację?
No zupełnie na głowę upadł, czy się z osłem na mózgi pozamieniał?!
- Idę do pracy. Kończę o siódmej rano. Nie będzie kolacji, ani śniadania. Oddam ci za ten zestaw Big Maca i będziemy mieć to z głowy.
- Dajesz mi kosza?
- To twój pierwszy raz?
Za każdym razem, kiedy jego usta zdobił nieśmiały uśmiech myślałam, że jednak ulegnę. Skoro jednak według moich szybkich obliczeń nasza znajomość w ogóle się nie kalkulowała, to było chyba najlepsze wyjście. Poza tym nie potrzebowałam kolejnego zawodu miłosnego. Wcisnęłam mu w dłoń piętnaście złotych i ruszyłam w dalszą drogę.
Nie próbował mnie już dogonić.

Ktoś by pomyślał, że po dwóch latach pracy w McDonald’s można mieć dość tego jedzenia i wszystkiego co z dwoma złotymi łukami związane. Może byłam ewenementem na skalę światową, ale polubiłam to środowisko. Całe szczęście nie byliśmy otwarci przez 24 godziny na dobę, więc nocki były tym, co manager kochał najbardziej. Cisza, spokój, sprzątanie. Miałam czas na uporządkowanie biura oraz załatwienie miliona innych spraw z listy, którą tak wiernie co sobotę spisywali pozostali współpracownicy.
Zmęczenie przyszło dopiero o siódmej rano, kiedy to zjawił się mój zmiennik oraz kilku pracowników z jedynki. Zdałam ogólny raport z nocnych wydarzeń, a następnie udałam się do szatni. Marzyłam tylko o ciepłej kąpieli i wygodnym łóżku. Bycie osobą uczynną ma swoje wady oraz zalety. Całe szczęście w tym tygodniu czekała mnie jeszcze tylko jedna zmiana.
Pierwsze promienie słońca wreszcie zaczęły przedzierać się przez ciężkie, deszczowe chmury. Muszę przyznać, że to nieco poprawiło mi humor. Szybkie spojrzenie na zegarek i już wiedziałam, że nie zdążę na ten jeden autobus zahaczający o moje osiedle. Jeździł raz na dwie godziny. Taksówka natomiast była dla mnie zbytecznym luksusem.
- Może chociaż panią odprowadzę do domu?
I znowu ten facet? Chcąc nie chcąc uśmiechnęłam się. To było całkiem miłe, że się pofatygował tutaj z samego rana.
- A skąd pan wiedział gdzie mnie szukać?
- Wystarczyło skojarzyć ze sobą fakty. – Wzruszył beztrosko ramionami, a następnie wyciągnął w moją stronę dłoń. – Nikolay.
- Lilka.
I szliśmy ramię w ramię w ten słoneczny, wrześniowy poranek. Rozmawialiśmy o rzeczach błahych. Na nic więcej nie pozwalało nam obojgu dobre wychowanie. Dowiedziałam się, że Nikolay planował przyjechać samochodem, ale ten odmówił już wczoraj wieczorem posłuszeństwa. Chociaż nie znał jeszcze dobrze topografii miasta, postanowił zaryzykować. W Rzeszowie był dopiero od miesiąca. Próbował jakoś się odnaleźć i chyba całkiem dobrze mu szło. Ja opowiadałam natomiast o swoich studiach, pracy oraz zdobywanych awansach. Wcale nie gardził osobą, która pracowała w tego typu restauracji. Ba, zadawał pytania, o które raczej bym go nie posądziła. Zapomniałam o zmęczeniu, a powinnam padać z nóg. Nie spałam od trzydziestu godzin.
Było mi dobrze. Dawno z nikim tak dobrze mi się nie rozmawiało. Nie czułam skrępowania i mogłam sobie już zacząć pluć w brodę, że w ogóle pomyślałam o odrzuceniu takiej znajomości. Nikolay nie był tylko siatkarzem. Miał przecież inne pasje, zainteresowania. Nie musieliśmy rozmawiać o potyczkach między klubami. Nie wymagał ode mnie nawet elementarnej wiedzy, chociaż takową posiadałam.
- Tutaj mieszkam – prawie jęknęłam z żalem, kiedy znaleźliśmy się pod moim blokiem. – Dziękuję za eskortę.
- Cieszę się, że zaliczyłem z tobą swój pierwszy raz.
Zamrugałam nerwowo. Ten koleś miał zdolności do wyprowadzania mnie z równowagi dosłownie w ułamku sekundy.
- Pierwszy raz?
- Jesteś pierwszą Polką, która dała mi kosza.
Puścił do mnie oczko i odszedł. Tym razem to do niego należało ostatnie słowo, a mi to wcale nie przeszkadzało.


Sen przyszedł zaskakująco szybko. Półprzytomna zdążyłam jeszcze odczytać pierwszą wiadomość od Niko, ale nie zapamiętałam jej treści. Najważniejsze, że pierwszy raz od dłuższego czasu nie dręczyły mnie koszmary.
_______________________________________
Dziękuję za wszystkie komentarze. Wasze blogi obiecuję odwiedzić w najbliższym czasie.
Niech tylko praca i sesja dadzą mi spokój.
A tymczasem miłej lektury :)