Siedziałam wyprostowana, beznamiętnie
wpatrzona w kubek, w którym kiedyś znajdowała się kawa. Moje życie stało się
zbyt monotonne. Poranna kawa, praca, dom. I tak w kółko. Teraz natomiast miałam
kilka dni wolnego oraz zero pomysłu, jak ten czas wykorzystać. Powinnam
odwiedzić stajnię, ale co poza tym? Nie było w Rzeszowie już znajomych, z
którymi chciałabym spędzić wieczór. Wszyscy rozjechali się do innych miast lub
po prostu wrócili do domu. Przeglądanie stron internetowych znudziło mi się już
po dziesięciu minutach.
Monotonną ciszę w mieszkaniu przerwał
dzwonek do drzwi. Zdecydowanie nie spodziewałam się gości, ani tym bardziej
listonosza. Blond włosy dość szybko ogarnęłam w niedbały kok, a dłonią starłam
resztki snu z twarzy. Mówią, że przezorny zawsze ubezpieczony, więc zerknęłam
przez wizjer kogo tam niesie. Westchnęłam cicho, opierając czoło o drzwi. Coś
głęboko we mnie krzyczało, że nie powinnam otwierać. Lepiej zakończyć ten
rozdział zanim na dobre się rozpoczął. Ale czy ja kiedyś posłuchałam głosu
rozsądku?
- Cześć – miałam nadzieję, że
zabrzmiało to odpowiednio obojętnie.
- Nie odzywałaś się, więc pomyślałem…
- urwał. - Przepraszam.
- Oj Niko, wchodź do środka.
Nie mogłam mu pozwolić przecież by
stał na korytarzu z miną zbitego psa. Jako, że moja lodówka praktycznie
świeciła pustkami, zaproponować mogłam jedynie pizzę na dowóz. Odmówił
grzecznie, dosiadając się do mojego pustego kubka. Sumienie go gryzło, a moja
silna wola mogła za krótką chwilę okazać się nie taka zaraz silna.
- Przepraszam Lilka, no. Byłem zły.
Przez cały mecz zastanawiałem się tylko nad tym, co mogło się tobie stać.
- Znałeś mnie od tygodnia…
- A jakie to ma znaczenie? – Zapytał
tak szczerze, że aż dziwne. – Napisałaś mi wiadomość, ale odczytałem ją dopiero
po meczu, a do tego czasu…
Machnęłam ręką na znak by przestał
mówić. To wszystko działo się za szybko nawet jak dla mnie. Po pierwsze: nikogo
nie szukałam, chociaż moje myśli czasem mogły temu przeczyć. Po drugie: Nikolay
był przesympatycznym facetem, ale Krzysiek miał trochę racji. Raczej średni z
niego kandydat na faceta. MOJEGO
faceta. Po trzecie: po co się przywiązywać do kogoś, kto pewnie pozna mnie
bliżej i zniknie? Z drugiej strony, przecież nie mogłam być sama do końca
życia.
Podniosłam się z krzesła, by wstawić
kolejną porcję wody na kawę. Z szafki wygrzebałam ostatnią paczkę ciasteczek.
Przecież nie mogłam pozwolić na to by mój gość poczuł się niemile widziany. W
prawdzie powinnam wystawić go za drzwi, ale przecież przyszedł przeprosić, a ja
nie byłam w nastroju do choćby najmniejszej kłótni.
- Pójdziesz dzisiaj ze mną na urodziny
Paula?
A kim, do cholery, jest Paul?
- Chyba nie jestem w nastroju –
odpowiedziałam. Nawet przekonująco. – Do tego jutro powinnam stawić się z rana
w pracy.
Kolejna porcja kłamstw, ale przecież
Nikolay nie mógł być na tyle zdesperowany, by dzwonić i sprawdzać mój grafik.
Do tego obowiązuje ustawa o ochronie danych osobowych, więc z mojej restauracji
wyszedłby zapewne z niczym. Nie da się jednak zaprzeczyć, iż nie czułam się
najlepiej z tym oszukiwaniem. Nikolay chciał przecież dobrze. Przyszedł,
przeprosił, a nawet wyszedł z jakąś inicjatywą. Do tej pory we wszystkich
damsko-męskich relacjach to raczej ja byłam tą, która musiała się kajać.
- Wiem, że jutro masz wolne. Pojutrze
również – oznajmił po chwili Bułgar z obezwładniającym uśmiechem. – Te twoje
koleżanki z pracy to dosyć rozmowne są.
Czarodziej! Jak babcię kocham, to ten
typ, który zawsze dostanie to, co chce. Wystarczy pokazać białe ząbki, zrobić
oczy kota ze Shreka oraz powiedzieć
coś łamaną polszczyzną i proszę. Mruknęłam więc pod nosem o ponownej lekcji na
temat udostępniania poufnych danych osobowych, czego Nikolay już nie odważył
się skomentować.
- Gdzie i o której? – Zapytałam z
rezygnacją, zalewając kawę wrzątkiem. – W co mam się ubrać?
- Nawet w dresie będzie idealnie.
Idziemy o dwudziestej do tego nowego klubu przy Podpromiu. Nazwy nie pamiętam,
ale mogę po ciebie wpaść.
Z tego co zdążyłam się zorientować, Penchev
mieszkał na drugim końcu Rzeszowa, więc jego podróże w tę i z powrotem nie
miały najmniejszego sensu. Zasugerowałam, że powinniśmy spotkać się przed
wejściem do klubu. Oczywiście spotkało się to ze sprzeciwem, bo dama nie
powinna sama późną porą włóczyć się po mieście. Ale żadna ze mnie dama, a o
godzinie dwudziestej w Rzeszowie nie jest wcale tak niebezpiecznie, jak to
przedstawiał. Poza tym nie mógł być wygranym tego wieczora. Skoro już zgodziłam
się pójść na tą imprezę, to powinnam móc dotrzeć na nią w sposób, jaki sama
uważałam za odpowiedni.
- A z tym dresem, to żartowałem –
odezwał się Pan Oczywisty, zbierając się do wyjścia. – Dobrze wiem, że masz w
szafie jakąś kieckę.
Czy on na poważnie zaczął się obawiać,
że przyjdę w tym wytartym dresie? Krępuję się w nim wyjść wyrzucić śmieci.
Moją wielką szafę otworzyłam na
oścież, by mieć lepszy widok na jej zawartość. Chyba powinnam zabrać się
wreszcie za porządki. Większości z tych ciuchów nie miałam na sobie od ładnych
kilku miesięcy. Skoro jednak miałam dwie godziny na doprowadzenie się do
jako-takiego stanu, zostałam zmuszona do porzucenia tego ambitnego planu.
Sukienka na ten wieczór miała być zwykła. Najlepiej czarna. Taką też znalazłam
na jednym z ostatnich wieszaków, które przeglądałam. Do tego równie czarne
koturny i zakolanówki. To nie mogło wyglądać źle.
Muzykę w głośnikach podkręciłam
praktycznie do oporu. Nie lubiłam na co dzień bawić się w robienie kresek na
powiekach oraz nakładanie nieco większej ilości podkładu na policzki, ale te
urodziny wymagały chyba specjalnego podejścia. Brałam się właśnie za eyeliner,
kiedy w lustrze dostrzegłam ledwie zauważalny ruch. Zamarłam. Czy to możliwe,
że zapomniałam zamknąć za Niko drzwi? Właściwie do mojego pasma nieszczęść
chyba brakowało tylko napaści oraz włamania. Można też wszystko załatwić za
jednym razem.
- Lilka! Wróciłam!
- Zośka, czy ja mam przez ciebie
zawału dostać? – Warknęłam na przyjaciółkę, która rzucała właśnie swoje torby
na podłogę w salonie. – Jak to: wróciłaś?
- Oficjalnie nie mam już faceta, a
Kraków to nie miasto dla mnie. Wolę mały, ale kochany Rzeszów.
Jeśli Zośka nie ma ochoty rozwinąć
tematu, to lepiej nie drążyć. Tego przynajmniej nauczyłam się w ciągu ostatnich
trzech lat. Równie dobrze mogłam zadzwonić do Pawła i zapytać, co tak właściwie
się stało, ale to nie była odpowiednia pora na tego typu podchody.
- Liluś moja kochana, czy ty wybierasz
się na randkę? - Nic nie umknie bystrej Zosi. – Kto to? Porządny? Nie w stylu
tego twojego Jakuba?
Pokręciłam głową z politowaniem i
streściłam w telegraficznym skrócie moje przygody z ostatnich kilku tygodni.
Dodałam również, iż nie jest to żadna randka, a urodziny jednego z zawodników
rzeszowskiego klubu na co przyjaciółka natychmiast poderwała się na równe nogi,
by rzucić się na poszukiwanie kreacji dla siebie. Skoro już wróciła do
Rzeszowa, to przecież nie mogła pozwolić bym sama prowadzała się po jakichś
klubach. A już w szczególności tych nowo otwartych.
Tego wieczora w klubie odbywały się
nie tylko urodziny jednego z zawodników Resovii. Nikolay zapomniał wspomnieć o rzeszowskiej
inauguracji sezonu. Przed wejściem zgromadziły się tłumy kibiców (kibicek –
jeśli wdawać się w szczegóły). Każdy miał nadzieję na całonocną zabawę z
ulubionymi zawodnikami. Z moich informacji wynikało, że sezon ligowy rozpoczął
się już przed miesiącem, więc nie pojmowałam idei urządzania takiej imprezy
właśnie teraz. Przyszłam na zaproszenie specjalne. Po co przejmować się innymi
drobiazgami?
- Cześć randko Nikolaya – Krzysiek
przywitał się ze mną radośnie, a następnie przedstawił swoją żonę. Iwona
zrobiła bardzo dobre pierwsze wrażenie i może wcale nie będę taka samotna tego
wieczora. – A gdzie twój rycerz?
- Nie jestem niczyją randką, więc nie
czekam na żadnego rycerza. A jeśli chodzi o Niko, to nie mam pojęcia gdzie się
podziewa, ale jeśli chce być punktualny do bólu: zostało mu trzydzieści pięć
sekund.
Nie byłam zaskoczona, kiedy czas
płynął, a Bułgar się nie zjawiał. Zośka już od dobrych dwudziestu minut
lawirowała między zebranymi w Cube i
co pięć sekund wysyłała kolejne smsy opisujące zalety miejsca, w którym się
znalazła. Najczęściej wspominała o tych wysokich, przystojnych oraz
wysportowanych. Jeśli miała w planach upolować sobie jakiegoś, to ja byłam tą,
która powinna sprowadzić ją na ziemię.
- Szczęśliwi czasu nie liczą, ale ty
chyba gdzieś musiałeś zgubić swój zegarek – tymi oto słowami powitałam Bułgara,
jednocześnie wspinając się jeszcze trochę na palce, by ucałować go w policzek.
W tłumie nastolatek przed klubem dało się usłyszeć jęk zawodu oraz pojedyncze
prychnięcia. Uniosłam brew w niemym pytaniu, które Nikolay zbył obojętnym
machnięciem ręką.
Już na samym wejściu w dłonie
wciśnięto nam po kieliszku szampana. Wnętrze klubu było zaskakująco przyjemne.
W prawdzie czerń była dominującym kolorem, ale umiejętne połączenie z błękitem
sprawiało, że potencjalny klubowicz miał ochotę zostać nieco dłużej niż
pierwotnie sobie zaplanował. Jedna z hostess wskazała nam przejście do VIP
roomu, gdzie zgromadziła się już większość Resoviaków. Nie byłam również zaskoczona
obecnością Zośki, która wesoło plotkowała z jednym z siatkarzy.
Jak przystało na dobrze wychowanego
siatkarza, Niko przedstawił mnie wszystkim kolegom oraz ich współtowarzyszkom.
Większości imion nie zapamiętałam, ale liczyły się chęci oraz szczery uśmiech.
Na samym końcu podeszliśmy do Paula Lotmana – drugoplanowego bohatera
dzisiejszego wieczora. Całe szczęście to nie mi w udziale przypadło składanie
życzeń, bo skończyłoby się na oklepanej formułce.
- Czy mógłbyś załatwić mi jakiegoś
drinka? – Zapytałam, gdy wszelkie formalności mieliśmy już za sobą, a w zasięgu
mojego wzroku pojawiła się Zośka. – Ja muszę z kimś porozmawiać.
Tego wieczora miałam bawić się, jak
jeszcze nigdy dotąd. Po niezbyt owocnej rozmowie ze wstawioną Zosią doszłam do
wniosku, że przecież nie mogę wiecznie martwić się o innych. Byłam w
towarzystwie przystojnego faceta, a jego znajomi chyba mnie zaakceptowali.
Kątem oka tylko obserwowałam przyjaciółkę wieszającą się na ramieniu Niemca.
Mogłam już tylko modlić się o to, by nie zrobiła niczego głupiego.